Janina Woynarowska była powszechnie znaną i cenioną pielęgniarką w Chrzanowie, a także – przez wieloraką działalność fachową, społeczną i charytatywną – na terenie całego województwa.
Posiadała dużą wiedzę medyczną, co budziło szacunek w środowisku lekarskim. Pełniała różne funkcje. Okresowo była asystentką doktora profesora laryngologii Jerzego Gansa w jego gabinecie i asystentką doktora chirurga Stanisława Chwaliboga w miejskim szpitalu. Przez wiele lat była przełożoną pielęgniarek w Przychodni Obwodowej w Chrzanowie
i powiatową instruktorką pielęgniarek przystępujących do zawodu, w tym do położnictwa. W swych wykładach (zachowanych w maszynopisach) była stanowcza i odważna. Aborcję i porzucanie niemowląt piętnowała nazwą przestępstwa wymierzonego w podstawowe prawo do życia – dar Boga.
Przyczyniła się do powstania pierwszego Domu Samotnej Matki w Chrzanowie i była opiekunką podopiecznych. Prowadziła poradnictwo przedmałżeńskie i rodzinne. Przygotowywała – wraz z duchowieństwem – dzieci z rodzin zaniedbanych do pierwszej Komunii św. Jako kurator w Ośrodku Adopcyjnym pośredniczyła w poszukiwaniu rodzin zastępczych dla dzieci porzuconych, zamieniając ich koszmar choroby sierocej w dzieciństwo szczęśliwe. Współpracowała z dr Janiną Pytlik z oddziału dziecięcego w Szpitalu Miejskim w Chrzanowie.
W ogromie zajęć jakie wzięła na siebie, zawsze jednak najważniejszy był dla niej kontakt z chorym, z chorym tym jednym jedynym i drugim i trzecim… Wezwana stała obok jak Anioł z otwartym sercem i ujmującym uśmiechem dobroci – tak dla niej charakterystycznym – koiła ból chorego i lęki, wspierała słowem, trzymała za rękę, niejednokrotnie rękę konającego. To tym chorym, starym, samotnym nosiła bezinteresowną pomoc fachową i duchowe pocieszenie. Organizowała dla nich wyjazdy rekolekcyjno – wypoczynkowe. Rozdawała kuponiki na artykuły spożywcze. Nie obawiała się wchodzić do rodzin patologicznych wyniszczonych nałogami, opiekowała się ich zaniedbanymi dziećmi, organizowała dla nich wyjazdy, korepetycje, dla nie ochrzczonych stawała się matką chrzestną i opiekunką już na zawsze.
Janina Woynarowska ze swojego zawodu uczyniła misję służebną. Nie ona i nie jej czas, lecz człowiek potrzebujący pomocy, był dla niej zawsze na pierwszym miejscu. Jak nikt inny rozumiała ból chorego, przykutego do łóżka niemocą czy paraliżem. Ona sama pokonywała swoje cierpienia spowodowane długotrwałym schorzeniem kręgosłupa.
W pismach pozostawiła m.in. cenną i piękną myśl: Przy łóżku chorego słyszę słowa – siostro… Siostro, to zobowiązuje. Sprawa chorego staje się moją, rodzinną. Nieustępliwa walka z chorobą łączy silniej niż więzy krwi.
Powszechnie znana i uznana zawodowa aktywność Janiny Woynarowskiej nie mogła pozostać niezauważona
w środowisku władz samorządowych i partyjnych. Wierna i niezłomna w swych ideałach i głębokiej religijności pielęgniarka była nie lada problemem – znakiem sprzeciwu. Służalcy i donosiciele czuwali, rozpracowywali jej słowa
i postępowanie. Śledzili jej współpracę z Kurią Diecezjalną w Krakowie.
Aż dopadli! Nadużycie służbowe! Janina Woynarowska jadąc do chorej z wywiadem i zastrzykiem zabrała do karetki
inną chorą – staruszkę z odjętą nogą, którą zawiozła po drodze do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Trzebini.
Jedni nazwali ten czyn przestępstwem i złamaniem przysięgi służbowej. Inni czynem wysoko humanitarnym,
spełnieniem najgłębszego życzenia cierpiącej i niedługo potem zmarłej chorej. Nagły cios – w trybie natychmiastowym
i dyscyplinarnym Janina Woynarowska została zwolniona z zajmowanego stanowiska i pełnionych funkcji. Donos zadziałał, donosiciel triumfował. Straciła pracę i środki do utrzymania. Na skutek interwencji lekarskiej wybitna pielęgniarka – wcześniej nagradzana medalami i dyplomami – mogła powrócić do zawodu, lecz na warunkach przysługujących pielęgniarkom początkującym w praktyce – w gabinecie zabiegowym. Po tym incydencie Janina Woynarowska znikła. Przez kilkanaście dni nikt nie wiedział, co się z nią stało. Poniżona, ale nie złamana, wróciła
i podjęła pracę. Kochała swoje pielęgniarstwo i kochała kontakt z chorymi – przecież nie wydarto jej wiedzy i serca do chorych.
Janina Woynarowska nadal chciała pomagać tej miejskiej biedocie, która wiernie stała z nią. Jej potencjał zawodowy
i wszelkich działań nie wygasł. Nie zamknęła się w sobie, nie zgorzkniała, miała w sobie dość wizji na realizację życia
w prawdzie. To był początek lat siedemdziesiątych. Szczególnie aktywnie włączyła się w prace Duszpasterskiego Synodu Archidiecezji Krakowskiej. Jej postulaty w zakresie pracy charytatywnej zostały uwzględnione w uchwałach Synodu. Należała do Żywego Różańca przy kościele św. Mikołaja. Była organizatorką artystycznych wieczorów religijno-patriotycznych, co stało się zalążkiem powstania Klubu Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie. Dla potrzeb Instytutu Świeckiego Chrystusa Odkupiciela Człowieka – którego była członkinią po ślubach wieczystych – przygotowywała teksty formacyjne i wykłady. Opracowywała biuletyn Ora et Labora. Kończyła studia, obroniła pracę magisterską otrzymując tytuł magistra. Pisała teksty z zakresu pielęgniarstwa oraz wiersze i ogłaszała je drukiem w prasie katolickiej. Z pism, które ocalały w maszynopisach wybrane myśli mogą i powinny być znane powszechnie jako Pielęgniarskie Pedagogicum. W wydanej edycji pt. Ważne jest tylko to, aby zawierzyć miłości, czytamy: Nasze być, nasza życzliwość, obecność, to jest skarb, który zawsze możemy dawać drugiemu. Jak się daje, ma się więcej, bo człowiek ciągle się napełnia. Człowiek kochający jest głęboką studnią – może czerpać z siebie. Ks. bp. Jan Chrapek pozostawił po sobie dewizę: Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały ciebie. Janina Woynarowska tak szła, ślady jej stóp świecą odbitym światłem jej życia, którego bogactwem wiedzy, serca i duchowości hojnie obdarzała innych.
Źródło: Lucyna Szubel „W Bogu szukała światła”